środa, 9 października 2013

Gees 16

Krzątał się po bibliotece już od kilku godzin, nie będąc pewnym co ze sobą zrobić. Przejrzał kilka albumów z obrazami, które wyczyściła Gees. Przez godzinę wpatrywał się w malowidło, które - zdaniem Gees - przedstawiało bohaterkę jej pierwszego snu. Potem wyczyścił kilka kolejnych albumów i studiował historię jasnowłosej Alfajiri. Gdy stało się jasne, że z obrazów nie jest w stanie nic wywnioskować, ułożył je w odpowiedniej kolejności, pogasił światła i ruszył cicho w stronę swojego pokoju.
Skrzywił się na widok skąpanego w brązach pomieszczenia z meblami przykrytymi zakurzonymi, niegdyś białymi płachtami. Jego wzrok padł na przeznaczoną do zburzenia ścianę. Uśmiechnął się szeroko. Wkrótce nadejdzie czas, by Gees odwdzięczyła się za pomoc w remoncie jej pokoju. Spróbował wyobrazić ją sobie ubraną w roboczy kombinezon i budowany kask, wyładowującą całą frustrację na niewinnej niczemu ścianie, jednak nie miał na tyle bujnej wyobraźni.
- Hej, przystojniaku!
Podskoczył i z szybko bijącym sercem obrócił się w stronę źródła dźwięku. Na środku niepościelonego łóżka siedziała dziewczyna o jasnych włosach i piwnych oczach, z szerokim uśmiechem samozadowolenia na bladoróżowych ustach. W myślach walnął się w łeb za to, że dał się wystraszyć zmarłemu.
- Cześć, Megan.


Przechadzała się ciemnymi korytarzami pustego domu. Długa biała koszula nocna z bufiastymi rękawkami powiewała wesoło wokół odzianych w puchowe zielone kapcie stóp.
Poprawiła uchwyt na trzymanym w małej rączce świeczniku. Wosk spływał powoli z czerwonej świecy niczym krwawe łzy.
Przystanęła przy drzwiach pokoju brata, niepewna, czy zapukać i z nim porozmawiać. W chwili, kiedy jej piąstka miała dotknąć drewna, usłyszała stłumione głos. Jeden głos. Wzdrygnęła się mimo woli. Javier znów gadał ze swoimi truposzami. Nie potrafiła zrozumieć, co takiego fajnego może być w oglądaniu trupów. Zaglądanie w przyszłość, możliwość balansowania na granicy czasu, to dopiero coś! Za nic nie zmieniłaby tego na możliwość oglądania zmarłych.
Cicho ruszyła w stronę schodów prowadzących na strych. Wąskie stopnie trzeszczały cicho, chwiejący się płomień rzucał nikłą poświatę na pozbawioną obrazów gołą ścianę, tworząc cienie o najrozmaitszych kształtach.
Stanęła przed podwójnymi drzwiami prowadzącymi do istnego skarbca. Były to jedne z najpiękniejszych drzwi jakie kiedykolwiek widziała – czarne drewno na którym namalowano niezliczoną ilość czerwonych róż z wijącymi się kolczastymi łodyżkami. Proste i jednocześnie niezwykłe.
Pchnęła prawe skrzydło i wkroczyła do pogrążonego w mroku pomieszczenia. Jedyne światło pochodziło z blasku księżyca wpadającego przez szeroki balkon zajmujący całą wschodnią ścianę. Stąpając cicho, pozapalała jeszcze kilka świec, nadając pomieszczeniu niezwykłej atmosfery.
Stały tu trzy małe biurka porozrzucane bezładnie, jakby często były przesuwane. Każde z nich zasłane było papierami przytrzaśniętymi przez oprawione w brązowe skóry książki, kałamarzami i zbiorem piór. W północno-zachodnim rogu pomieszczenia stało kilkanaście zakurzonych skrzyń ustawionych jedna na drugiej. Na długiej ławie stojącej przy północnej ścianie znajdowały się sprzęty chemiczne, z których większość była potłuczona, a wylane z nich substancje zrobiły w podłodze kilka dziur.
Obok drzwi stał regał z uginającymi się pod ciężarem książek półkami, jeszcze większą ilością kałamarzy i piór oraz kilkoma pudłami pełnymi luźnych kartek, kopert i osiemnastowiecznych tub po cygarach.
Tak, to zdecydowanie było jej ulubione miejsce w całym domu. Lubiła je nawet bardziej od swojego pokoju.
Wyszła na porośnięty bluszczem balkon, z którego rozciągał się widok na obrzeża miasta, czyli znajdujący się w oddali stary, nieużywany już cmentarz z rozpadającą się drewnianą kapliczką w samym centrum, pobliski park i płynącą za nim rzekę.
Na balustradzie przysiadł niepozorny kruk i wysunął łepek w stronę jej wyciągniętej ręki. Pogłaskała go w zamyśleniu.
- Malihat - szepnęła do swego wiernego towarzysza. - Masz wieści?
Ptak zakrakał cicho, dziobnął ją delikatnie w dłoń i wzbił się w nocne niebo.
Cóż, pomyślała, to chyba znaczy „nie”.
Wspominając pierwsze spotkanie z niezwykłym ptakiem, który w był w rzeczywistości duszą Wiedzącego zamkniętą w nieodpowiednim ciele, ruszyła w stronę poustawianych piętrowo skrzyń. Odstawiła świecznik na jedno z biurek, złapała leżące tam białe rękawiczki z czarną koronką i przykucnęła przed pierwszą skrzynią.
Była pełna starych, bogato zdobionych kobiecych i męskich masek. Perły, szmaragdy, agaty – same szlachetne kamienie. Najbardziej zaciekawiły ją jednak te zawierające pióra.
Jako pierwsza w oczy rzuciła się jej czarna połyskująca maska z granatowymi perłami i niezliczoną ilością niebiesko-granatowych piórek Alcedo atthis, zimorodka zwyczajnego, zakrywającą całą twarz z wyjątkiem oczu i ust. Wyjęła ją delikatnie, ułożyła na podłodze i zamknęła skrzynię.
Postanowiła nie otwierać dziś więcej skrzyń i pozwolić, by słodkie uczucie oczekiwania do reszty ją opanowało. Zamiast tego podeszła do regału i wzięła jedno z pudeł zawierających tuby po cygarach. Delikatnie ją otworzyła, jednak nie udało jej się uniknąć obłoku kurzu wzbijającego się wysoko w powietrze. Kichnęła głośno, omal nie wypuszczając maski i tuby z rąk.
Wewnątrz były listy przewiązane brudnym, obszarpanym rzemykiem. Pożółkłe kartki upstrzone były różnej wielkości atramentowymi kleksami i odciskami brudnych palców. Zamknęła tubę, zsadziła ją pod pachę i wróciła do swojego pokoju.
Wilgotną ściereczką oczyściła tubę, na której zardzewiałej powierzchni znajdował się napis „Śmierć czeka każdego. Uczyń życie przyjemniejszym!”
Niezły chwyt reklamowy, pomyślała, ponownie wyciągając związane kartki.
Nie kłopotała się z rozwiązaniem rzemyka – postanowiła przeciąć go nożyczkami.
W chwili, gdy ostrza zbliżyły się do przedmiotu, świat zawirował, a Orsey znalazła się w zamazanym tunelu nieustannie przemieszczających się obrazów.
Czas, pomyślała, zwracając się w odpowiednią stronę tunelu, to przedziwne narzędzie.
Wyostrzyła wzrok, czekając, aż odpowiedni obraz znajdzie się w jej zasięgu. Po chwili ujrzała to.
Wielki, wilgotny psi nos znajdował się w dekolcie sukienki jej matki. Wolała nawet nie zastanawiać się, co tam robił.
Rodzice jechali samochodem. I co w tym niby ważnego? Nigdy nie miała nic nieznaczących wizji, postanowiła więc przyjrzeć się dokładniej.
Ojciec prowadził, matka siedziała na miejscu pasażera z wymizerniałym kundlem na kolanach, smarując mu łapę jakąś dziwną, brązowo-zieloną substancją. Coś mówiła, jednak ojciec jej nie odpowiadał.
Hmmm...
Przeniosła wzrok na tylne siedzenia. Przez chwilę nie widziała nic nadzwyczajnego, niestety nie trwało to długo. Gdyby na granicy czasu mogła oddychać, wciągnęłaby gwałtownie powietrze.
Truposz! Ale dlaczego go widziała? Nawet w wizjach nie miała takich zdolności. W zasadzie nie była nawet pewna, skąd wie, że delikwent jest martwy. Po prostu to wiedziała i tyle.
Wyglądał stosunkowo zwyczajnie. Rysy twarzy i cera wskazywałyby na to, że jest Hiszpanem, choć nie dałaby sobie za to uciąć ręki.
Wpatrywała się w niego jak zafascynowana. Wyglądałby zupełnie normalnie, gdyby nie delikatna poświata otaczająca całą jego postać.
- Dziwne. Dlaczego ja go właściwie widzę?
Obok chłopaka siedziała Gees. Jednak to nie ona odpowiadała na pytania jej matki.
Robił to umarlak!
Zrozumienie przyszło chwilę później i w tym samym momencie powróciła do rzeczywistości.


--------------------------------------------------
Wybaczcie zwłokę - początek studiów to jedno wielkie zamieszanie. Tak czy siak powracam i to na całego ;)
Postanowiłam przybliżyć Wam nieco postać Orsey, bowiem jest to nietuzinkowe dziewczę ;) Co sądzicie? 

2 komentarze:

  1. Cieszę się z tego powodu :D
    Orsey ma niezwykłe moce, ale jako sama osoba też jest niezwykła.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Coraz więcej tajemnic, które strasznie ciekawią.
    ps. tylko szkoda, że taki krótki :C

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, szkoda, że taki krótki. Czekam na więcej :)
    Pelargia ;p

    OdpowiedzUsuń