Krzątał się po
bibliotece już od kilku godzin, nie będąc pewnym co ze sobą
zrobić. Przejrzał kilka albumów z obrazami, które wyczyściła
Gees. Przez godzinę wpatrywał się w malowidło, które - zdaniem
Gees - przedstawiało bohaterkę jej pierwszego snu. Potem wyczyścił
kilka kolejnych albumów i studiował historię jasnowłosej
Alfajiri. Gdy stało się jasne, że z obrazów nie jest w stanie nic
wywnioskować, ułożył je w odpowiedniej kolejności, pogasił
światła i ruszył cicho w stronę swojego pokoju.
Skrzywił się na
widok skąpanego w brązach pomieszczenia z meblami przykrytymi
zakurzonymi, niegdyś białymi płachtami. Jego wzrok padł na
przeznaczoną do zburzenia ścianę. Uśmiechnął się szeroko.
Wkrótce nadejdzie czas, by Gees odwdzięczyła się za pomoc w
remoncie jej pokoju. Spróbował wyobrazić ją sobie ubraną w
roboczy kombinezon i budowany kask, wyładowującą całą frustrację
na niewinnej niczemu ścianie, jednak nie miał na tyle bujnej
wyobraźni.
- Hej,
przystojniaku!
Podskoczył i z
szybko bijącym sercem obrócił się w stronę źródła dźwięku.
Na środku niepościelonego łóżka siedziała dziewczyna o jasnych
włosach i piwnych oczach, z szerokim uśmiechem samozadowolenia na
bladoróżowych ustach. W myślach walnął się w łeb za to, że
dał się wystraszyć zmarłemu.
- Cześć, Megan.
Przechadzała się
ciemnymi korytarzami pustego domu. Długa biała koszula nocna z
bufiastymi rękawkami powiewała wesoło wokół odzianych w puchowe
zielone kapcie stóp.
Poprawiła uchwyt
na trzymanym w małej rączce świeczniku. Wosk spływał powoli z
czerwonej świecy niczym krwawe łzy.
Przystanęła przy
drzwiach pokoju brata, niepewna, czy zapukać i z nim porozmawiać. W
chwili, kiedy jej piąstka miała dotknąć drewna, usłyszała
stłumione głos. Jeden głos. Wzdrygnęła się mimo woli. Javier
znów gadał ze swoimi truposzami. Nie potrafiła zrozumieć, co
takiego fajnego może być w oglądaniu trupów. Zaglądanie w
przyszłość, możliwość balansowania na granicy czasu, to dopiero
coś! Za nic nie zmieniłaby tego na możliwość oglądania
zmarłych.
Cicho ruszyła w
stronę schodów prowadzących na strych. Wąskie stopnie trzeszczały
cicho, chwiejący się płomień rzucał nikłą poświatę na
pozbawioną obrazów gołą ścianę, tworząc cienie o
najrozmaitszych kształtach.
Stanęła przed
podwójnymi drzwiami prowadzącymi do istnego skarbca. Były to jedne
z najpiękniejszych drzwi jakie kiedykolwiek widziała – czarne
drewno na którym namalowano niezliczoną ilość czerwonych róż z
wijącymi się kolczastymi łodyżkami. Proste i jednocześnie
niezwykłe.
Pchnęła prawe
skrzydło i wkroczyła do pogrążonego w mroku pomieszczenia. Jedyne
światło pochodziło z blasku księżyca wpadającego przez szeroki
balkon zajmujący całą wschodnią ścianę. Stąpając cicho,
pozapalała jeszcze kilka świec, nadając pomieszczeniu niezwykłej
atmosfery.
Stały tu trzy małe
biurka porozrzucane bezładnie, jakby często były przesuwane. Każde
z nich zasłane było papierami przytrzaśniętymi przez oprawione w
brązowe skóry książki, kałamarzami i zbiorem piór. W
północno-zachodnim rogu pomieszczenia stało kilkanaście
zakurzonych skrzyń ustawionych jedna na drugiej. Na długiej ławie
stojącej przy północnej ścianie znajdowały się sprzęty
chemiczne, z których większość była potłuczona, a wylane z nich
substancje zrobiły w podłodze kilka dziur.
Obok drzwi stał
regał z uginającymi się pod ciężarem książek półkami,
jeszcze większą ilością kałamarzy i piór oraz kilkoma pudłami
pełnymi luźnych kartek, kopert i osiemnastowiecznych tub po
cygarach.
Tak, to
zdecydowanie było jej ulubione miejsce w całym domu. Lubiła je
nawet bardziej od swojego pokoju.
Wyszła na
porośnięty bluszczem balkon, z którego rozciągał się widok na
obrzeża miasta, czyli znajdujący się w oddali stary, nieużywany
już cmentarz z rozpadającą się drewnianą kapliczką w samym
centrum, pobliski park i płynącą za nim rzekę.
Na balustradzie
przysiadł niepozorny kruk i wysunął łepek w stronę jej
wyciągniętej ręki. Pogłaskała go w zamyśleniu.
- Malihat -
szepnęła do swego wiernego towarzysza. - Masz wieści?
Ptak zakrakał
cicho, dziobnął ją delikatnie w dłoń i wzbił się w nocne
niebo.
Cóż, pomyślała,
to chyba znaczy „nie”.
Wspominając
pierwsze spotkanie z niezwykłym ptakiem, który w był w
rzeczywistości duszą Wiedzącego zamkniętą w nieodpowiednim
ciele, ruszyła w stronę poustawianych piętrowo skrzyń. Odstawiła
świecznik na jedno z biurek, złapała leżące tam białe
rękawiczki z czarną koronką i przykucnęła przed pierwszą
skrzynią.
Była pełna
starych, bogato zdobionych kobiecych i męskich masek. Perły,
szmaragdy, agaty – same szlachetne kamienie. Najbardziej
zaciekawiły ją jednak te zawierające pióra.
Jako pierwsza w
oczy rzuciła się jej czarna połyskująca maska z granatowymi
perłami i niezliczoną ilością niebiesko-granatowych piórek
Alcedo atthis, zimorodka zwyczajnego, zakrywającą całą twarz z
wyjątkiem oczu i ust. Wyjęła ją delikatnie, ułożyła na
podłodze i zamknęła skrzynię.
Postanowiła nie
otwierać dziś więcej skrzyń i pozwolić, by słodkie uczucie
oczekiwania do reszty ją opanowało. Zamiast tego podeszła do
regału i wzięła jedno z pudeł zawierających tuby po cygarach.
Delikatnie ją otworzyła, jednak nie udało jej się uniknąć
obłoku kurzu wzbijającego się wysoko w powietrze. Kichnęła
głośno, omal nie wypuszczając maski i tuby z rąk.
Wewnątrz były
listy przewiązane brudnym, obszarpanym rzemykiem. Pożółkłe
kartki upstrzone były różnej wielkości atramentowymi kleksami i
odciskami brudnych palców. Zamknęła tubę, zsadziła ją pod pachę
i wróciła do swojego pokoju.
Wilgotną
ściereczką oczyściła tubę, na której zardzewiałej powierzchni
znajdował się napis „Śmierć czeka każdego. Uczyń życie
przyjemniejszym!”
Niezły chwyt
reklamowy, pomyślała, ponownie wyciągając związane kartki.
Nie kłopotała się
z rozwiązaniem rzemyka – postanowiła przeciąć go nożyczkami.
W chwili, gdy
ostrza zbliżyły się do przedmiotu, świat zawirował, a Orsey
znalazła się w zamazanym tunelu nieustannie przemieszczających się
obrazów.
Czas, pomyślała,
zwracając się w odpowiednią stronę tunelu, to przedziwne
narzędzie.
Wyostrzyła wzrok,
czekając, aż odpowiedni obraz znajdzie się w jej zasięgu. Po
chwili ujrzała to.
Wielki, wilgotny
psi nos znajdował się w dekolcie sukienki jej matki. Wolała nawet
nie zastanawiać się, co tam robił.
Rodzice jechali
samochodem. I co w tym niby ważnego? Nigdy nie miała nic
nieznaczących wizji, postanowiła więc przyjrzeć się dokładniej.
Ojciec prowadził,
matka siedziała na miejscu pasażera z wymizerniałym kundlem na
kolanach, smarując mu łapę jakąś dziwną, brązowo-zieloną
substancją. Coś mówiła, jednak ojciec jej nie odpowiadał.
Hmmm...
Przeniosła wzrok
na tylne siedzenia. Przez chwilę nie widziała nic nadzwyczajnego,
niestety nie trwało to długo. Gdyby na granicy czasu mogła
oddychać, wciągnęłaby gwałtownie powietrze.
Truposz! Ale
dlaczego go widziała? Nawet w wizjach nie miała takich zdolności.
W zasadzie nie była nawet pewna, skąd wie, że delikwent jest
martwy. Po prostu to wiedziała i tyle.
Wyglądał
stosunkowo zwyczajnie. Rysy twarzy i cera wskazywałyby na to, że
jest Hiszpanem, choć nie dałaby sobie za to uciąć ręki.
Wpatrywała się w
niego jak zafascynowana. Wyglądałby zupełnie normalnie, gdyby nie
delikatna poświata otaczająca całą jego postać.
- Dziwne. Dlaczego
ja go właściwie widzę?
Obok chłopaka
siedziała Gees. Jednak to nie ona odpowiadała na pytania jej matki.
Robił to umarlak!
Zrozumienie
przyszło chwilę później i w tym samym momencie powróciła do
rzeczywistości.
--------------------------------------------------
Wybaczcie zwłokę - początek studiów to jedno wielkie zamieszanie. Tak czy siak powracam i to na całego ;)
Postanowiłam przybliżyć Wam nieco postać Orsey, bowiem jest to nietuzinkowe dziewczę ;) Co sądzicie?
Cieszę się z tego powodu :D
OdpowiedzUsuńOrsey ma niezwykłe moce, ale jako sama osoba też jest niezwykła.
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Coraz więcej tajemnic, które strasznie ciekawią.
ps. tylko szkoda, że taki krótki :C
Ech, szkoda, że taki krótki. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńPelargia ;p