poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Gees 6

     - D..ddduch?
     - Tak, Gees, duch.
    Gees przestała oddychać. Serce tłukło się w klatce piersiowej jakby za wszelką cenę usiłowało wydostać się na zewnątrz. Krew pulsująca w skroniach huczała w uszach niczym dzwon. W oczach zalśniły jej łzy. Zostawili jej wskazówkę.
    Zaraz jednak całe szczęście się ulotniło. To nie zmienia faktu, że przez siedemnaście lat nie dawali znaków życia  Gdy na miejsce początkowej euforii wstąpiły złe przeczucia, poczuła się, jakby ktoś wbił jej nóż w serce.
     - Oni nie żyją - zdziwiła się słysząc swój głos - opanowany, spokojny.
     - Gees, nie wiemy tego.
     - W takim razie dlaczego mnie porzucili?
   - Tego także nie wiemy. Niewątpliwie musiało wydarzyć się coś, przez co nie mogli się Tobą zajmować. Jednak nie wiemy, co. Nie możemy więc stwierdzić, czy nie żyją.
     Gees spojrzała w oczy Araona. Mówił z taką pewnością siebie, że i ona zaczynała w to wierzyć. Coś musiało się stać. Trzeba dowiedzieć się co.
     - Ale... dlaczego dali mi akurat afrykańskie imię?
     - Może to tam się urodziłaś? - zasugerowała Orsey.
     - Nie można tego wykluczać - dodał Araon.
     - A tak właściwie, to skąd to wiesz, tato? - Javier nie krył zaciekawienia. Jego oczy błyszczały.
    - Usłyszałem to słowo w jednej z afrykańskich wsi. Człowiek, do którego tam pojechałem, stracił kuzyna i uczestniczyłem w pogrzebie. Gdybyście widzieli moją minę, gdy to usłyszałem! Nie mogąc czekać, od razu zwróciłem się z pytaniem do pierwszej lepszej osoby stojącej obok mnie. I to by było na tyle.
     - Dziękuję panu. Nawet nie wie pan, ile to dla mnie znaczy.
     - Nie dziękuj mi, Gees. Cieszę się, że mogłem udzielić ci jakichś dobrych wieści. Ach tak, mam coś dla ciebie.
     - Dla mnie?
     - Owszem. Rodzice pewnie bali się, bądź nie mogli nic ci po sobie zostawić - poza imieniem oczywiście. Może nie chcieli, by ktoś wiedział, że posiadasz dar.
     - Raczej przekleństwo – wtrąciła.
     - Gwarantuję ci, że zmienisz zdanie. Proszę.
     Podał jej małą czarną szkatułkę. Nie posiadała ozdób, poza malunkiem czerwonej róży na wieczku. Przewiązane było czerwoną wstęgą. Już chciała ją rozwiązać, gdy Araon położył rękę na jej dłoni.
     - Otwórz w domu. - Gees nie potrafiła rozszyfrować jego tajemniczego uśmiechu.
     - Dziękuję.
     - Chodź, Gees. Musisz się umyć. Trzeba też oczyścić rany. – Cynthia delikatnie chwyciła ją za rękę i pomogła jej wstać.
    Godzinę później Gees wróciła do pokoju Orsey. Matka Javiera wytłumaczyła jej, że to aktualnie jedno z niewielu miejsc, gdzie nie walają się przedmioty przeniesione z innych części domostwa. Chwilę po niej do pomieszczenia weszła Cynthia, niosąc talerz pięknie pachnących ciastek czekoladowych, oraz pięć kubków gorącej czekolady.
     - Jak się czujesz, Gees? - spytała podając dziewczynie kubek.
     - Dużo lepiej. Dziękuję.
     - Nie opowiedziałaś, co stało się po drodze.
  - Ach tak. Jechałam rowerem, nie chciałam się spóźnić. Włosy wpadały mi do oczu i nie zauważyłam tego kota leżącego na chodniku. W ostatniej chwili skręciłam i uderzyłam w ogrodzenie - wypowiadając te słowa, pomimo raczej smętnego humoru z trudem powstrzymywała śmiech. - To nie ja go tak urządziłam, prawda? - spytała smutno.
    - Oczywiście, że nie. Rany były starsze. Znalazłaś go w ostatniej chwili. Zamierzasz zabrać go do domu?
     - Tak. - Gees szeroko się uśmiechnęła.
     - Rodzice nie będę mieli nic przeciwko?
     - Nie. Kochają zwierzęta.
     - Zatem nie widzę żadnych przeciwwskazań. Znajdę coś, w czym mogłabyś go przewieść. Araonie - zwróciła się do męża - Czy mógłbyś pojechać po rower Gees? Trzeba go naprawić, by jej rodzice nie byli zaniepokojeni.
    - Oczywiście, żaden problem. Gees, czy chcesz byśmy po drodze odwieźli cię do domu? Robi się późno, nie powinnaś chodzić sama. Na dodatek nadchodzi burza.
     Rzeczywiście. W oddali słychać było ciche grzmoty, wzmógł się wiatr, popychający gałęzie drzew.
     - Byłabym bardzo wdzięczna. Dziękuję. Znowu - uśmiechnęła się szeroko.
     - Nie musisz dziękować. 
     - Ale chcę. 
     - Pojadę z wami - wtrącił Javier.
     - W porządku. Chodźmy.
    Gees złapała szkatułkę, pożegnała się Orsey, po czym ruszyła w drogę za Araonem i Javierem. Schody prowadzące na dół były zaraz przy pokoju Orsey. To nieco zasmuciło Gees, z chęcią pozwiedzałaby ten okazały budynek. 
     Rama, podobnie jak drzwi, które Gees widziała przy pierwszej wizycie, zdobione były kwiatami lilii. Na ścianach widniały ślady po zdjętych niedawno obrazach, które niewątpliwie nie były ruszane od bardzo dawna. Schody były strome, więc Gees musiała patrzeć pod nogi. Na stopniach ułożony był brązowy puchaty dywan. Był nowy. Gees czuła się jak w zamku. Kto wie, może budynek sprawował niegdyś funkcję jakiegoś pałacu?
     Na dole czekała na nich Cynthia z koszykiem w ręce. W środku, na miękkim materiale, spał kociak. Jego oddech był wyraźniejszy, co uspokoiło Gees. Obok malucha leżały dwa niewielkie słoiczki. Nim Gees zdążyła o nie zapytać, Cynthia odezwała się.
     - Zielona maść jest dla kota. Na prawej tylnej łapce ma skaleczenie. Smaruj je przez tydzień, trzy razy dziennie. Dziś posmaruj jeszcze tylko raz. Czerwona jest dla Ciebie. Posmaruj nią skaleczenia, tylko delikatnie. Do rana nie będzie po nich śladu.
     - Dziękuję.
     - Dobrej nocy, Gees.
     Wyszli na zewnątrz. Było duszno. W ich stronę nadciągały czarne chmury. Coraz silniejszy wiatr rozwiewał włosy Gees.
     Jechali w milczeniu. Araon skupiony był na jeździe, Javier wyglądał zamyślony przez okno, Gees w skupieniu wpatrywała się w kota. Zastanawiało ją, jakie imię widnieje na srebrnej obróżce. Nie sprawdziła tego jednak. Nie chciała ruszać malucha, gdy spał.
     Po kilku minutach jazdy auto zatrzymało się. Gdy zdziwiona Gees wyjrzała przez okno, zrozumiała, dlaczego stanęli. Przy ogrodzeniu leżał jej zmasakrowany rower. Javier wysiadł bez słowa, podobnie Araon. Gees delikatnie odstawiła koszyk, po czym również wysiadła. Oboje pochylali się nad rowerem. Gdy zbliżyła się do nich, Javier podniósł głowę. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.
     - Jak ci się udało to zrobić?
     - Ale co?
     - Tak zmasakrować ten rower.
     Gees roześmiała się.
     - Zdolna jestem, no nie?
     - Gees, mogę cię prosić, byś zrobiła dwa kroki w prawo?
     Gees posłusznie się przesunęła. Araon podszedł do chodnika, zatrzymując się w miejscu, w którym skręciła Gees. Szedł śladem pozostawionym przez jej rower, do ogrodzenia i z powrotem. Gees i Javier przyglądali się temu zdziwieni i zaciekawieni.
     - Javier, przynieś aparat.
  Gdy Javier wrócił, Araon zaczął fotografować ślad, wykonał kilkadziesiąt zdjęć, z każdej perspektywy.
     - Tato, co ty robisz? Co się dzieje? - Javier nie wytrzymał.
     - To nie był nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
     - Jak to?
   - Spójrzcie – wskazał na chodnik Początkowo Gees nic nie zauważyła. Javier jednak od razu dostrzegł to, co wskazywał ojciec. Po chwili i Gees to zauważyła. Dokładnie w miejscu, gdzie znajdował się kot, delikatnie, niemal niewidocznie nakreślono znak „X”. W miejscu, w którym akurat skręciła Gees, znajdował się drugi, mniejszy.
   - Wracajcie do samochodu. Zajmiemy się tym jutro. Gees – zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny – otwórz szkatułkę gdy tylko znajdziesz się w swoim pokoju. W środku jest list, w którym znajdziesz wyjaśnienia. Może znajdziesz tam też odpowiedź na przynajmniej część nurtujących cię pytań. A teraz wracaj do samochodu.
    Araon zrobił jeszcze kilka zdjęć, po czym wziął rower i wrócił do samochodu. Nikt nie odezwał się słowem do samego końca podróży.
     - Do widzenia. Dziękuję. Za wszystko.
     - Do widzenia, Gees. Spokojnej nocy.

---------------------------------

Rozdział trochę nudny, ale trudno. Mam natchnienie, więc od razu zabieram się do pisania następnego ;)
Za wszelkie błędy przepraszam
Za wszelkie komentarze dziękuję.
Ps. Nie wiem, kiedy pojawi się rozdział siódmy. Powody są 2. Po pierwsze - za tydzień zaczynają się matury. Po drugie - wpadł mi niedawno pomysł na nieco inną historię, nad którą muszę pomyśleć ;)

7 komentarzy:

  1. Nudny? E tam, nie znasz się. Albo to mnie po prostu wszystko ciekawi, bez względu na treść :D Podoba mi się. I po prostu nie mogę wytrzymać, muszę się dowiedzieć, co będzie dalej. Pisz, pisz. Weny życzę ;)

    B. z odbicie-cienia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. I dzięki tej oto notce... BUM! Trafiłaś do zakładki "Polecane" na moim blogu ;D
    Rozdział wcale nie jest nudny a ty się nie znasz - zgadzam się z przedmówcą ;P.
    Czekam na next'a
    życzę weny
    Shade

    http://cien-jezdzca-luku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak najbardziej mi się spodobał!:)
    Chodzi pewnie o tego ducha, który ją przy wypadku obserwował. :)
    Trzymam kciuki za egzaminy, i trzymam kciuki za następny rozdział, abyś miała czas pisać :)
    Uwielbiam Cie za to opowiadanie!
    Jeżeli bedziesz miała innego bloga, mam nadzieję że mnie o tym poinformujesz ;*

    Pozdrawiam!
    serce-smierci.blogspot.com
    drzwi-przeznaczenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej. Ciekawa historia. Czekam na kolejny rozdział :).
    Dziękuje za komentarze i rady, które zastawiłaś na moim blogu- wiele dla mnie znaczą.
    http://nadziejaopowiadanietina.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. To nie jest nudny rozdział. Jest super! A ja czekam już na następny, strasznie mnie wciągnęło to czytanie twojego bloga!
    Ciekawe, co będzie w tej szkatułce. I jaka będzie treść tego listu... Czekam na następny!

    Zapraszam w wolnym czasie http://volleyballmygamemyrules.blogspot.com/ :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nudny ? Chyba chciałaś powiedzieć zaskakujący :)
    A więc, to nie był przypadek ? Hmm... pewnie to ten pożeracz dusz... nie lubię go, chociaż jak na razie niebyło o nim zbyt wiele.List ? Ciekawe co będzie zawierał? Coś mi się wydaję, że ten facet coś ukrywa, ale może szukam dziury w całym.
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń